piątek, 21 listopada 2014

Mieszczuch w Dżungli


„Biały człowiek nie zabiera do dżungli zapasów wody, biały człowiek zabiera ze sobą do dżungli Indianina..” (Cejrowski)



Drugi tydzień w Ekwadorze, pierwszy samotny wyjazd poza Quito. Siedem godzin w autobusie, cztery filmy z Van Dammem w wersji hiszpańskiej na cały volumen (żeby wszyscy dobrze słyszeli i patrzyli w ekran zamiast podziwiać krajobrazy) i jestem w Misahualli, u wrót dżungli. Ulewa, idę przez most pieszo/samochodowy, ledwo się na nim mieścimy z przejeżdżającym samochodem, ale w końcu jestem na miejscu. 




Cabañas Rio Napo. Recepcja otwarta, a za ladą...pies, śpiący pies na dodatek. Chodzę wokół, szukam właścicieli, robi się ciemno, mokro, nikogo nie mogę znaleźć. Czekam…mija 15 minut, pół godziny.. Przede mną wiszą klucze do wszystkich domków, może po prostu powinnam się obsłużyć? Dzwonię do mojego przewodnika „Indianina”, słyszę dzwonek za ścianą, płacz dziecka, ale nikt nie odbiera. Dzwonię drugi raz, trzeci.. odbiera zaspany Leo „Holaa..”. Ach te beztroskie życie w dżungli (jest godzina 18)




Domki z siatką w oknach zamiast szyb, wilgoć, gorąco…tak, dobrze trafiłam. Rozglądam się wokół czy nie ma tarantuli, karaluchów, pająków, jadowitych mrówek…nie ma…ale dlaczego nie ma też szyb w oknach? przecież mrówki przez tę siatkę spokojnie przejdą, no nic, nie mam wyboru, zmęczona zasypiam myśląc (i śniąc) o insektach brrr




Budzą mnie odgłosy dżungli, cudowny poranek. Mój przewodnik mówi, że idziemy łowić ryby. Nigdy nie łowiłam, a co dopiero w dżungli. Idziemy nad rzekę, wokół bujna roślinność i…. zatopiony ulewą kajak.

- Musimy popłynąć po drugi kajak – mówi Leo bez cienia zdenerwowania.
- Jak?? Czym?? – pytam.
- Normalnie, wpław.
- Przecież tu są kajmany!!
- Teraz śpią, jak ich nie obudzimy to nic nam nie zrobią.

Nie przekonał mnie. Popłynął w poszukiwaniu kajaka a mnie zostawił samą w dżungli z własnoręcznie zrobioną 10 minut wcześniej wędką i robakami wydłubanymi z ziemi. Ryby się najadły, ale żadna nie dała się złowić, efekt początkującego wędkarza. A jak już popłynęliśmy wzdłuż rzeki kajakiem, to widzieliśmy parę kajmanów. I wcale nie wyglądały na śpiące…






- Musisz pozbyć się strachu i nabrać odwagi - mówi mój przewodnik „Indianin” - Ja Cię nauczę... W nocy idziemy do dżungli.

Kalosze, latarka, tasak. Gotowi. Ciemno wokół, gwiazdy, piękna noc. Znów wsiadamy na kajak i płyniemy wgłąb dżungli. Leo zadowolony pokazuje mi świecące w wodzie oczy kajmana.

- Podpłyniemy bliżej, może uda się jednego wyłowić – mówi podekscytowany i kieruje się w stronę przybrzeżnych zarośli.

Nie zdążyłam odpowiedzieć. A może ze strachu nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Patrzyłam tylko jak Leo wychylał się z łodzi i co rusz wkładał rękę do wody próbując wyłowić mi kajmana i zastanawiałam się co ze mną będzie jak kajman go za tę rękę chwyci i wciągnie do wody (tak, egoistycznie, ze mną, nie z nim, w końcu sam chciał bawić się w Tarzana!). Środek dżungli, środek nocy, brak zasięgu, brak wiosła (miał je tylko Leo)….Na szczęście kajmanom nie podobała się zabawa w „łowienie” i uciekały od intruza w krzaki.

- Wysiadamy – słyszę, oszołomiona jeszcze zabawą z kajmanami.

Jesteśmy w gąszczu roślinności, przy brzegu rzeki gdzie zostawiamy kajak bez żadnego zabezpieczenia. W życiu nie zauważyłabym ścieżki, którą po chwili idziemy wgłąb dżungli.

- Idź za mną krok w krok. Nie chwytaj się żadnych gałęzi, uważaj pod nogi. – ostrzega "Indianin" przerażając mnie coraz bardziej.




Odgłosy dżungli, zapach roślinności, ciemność. Niesamowite uczucie. Przepełnione strachem ale niesamowite.

- A teraz zgasimy latarki.
- Dlaczego? – pytam (jeszcze bardziej przerażona).
- Żebyś poczuła moc dżungli.

Poczułam. Nawet podwójnie, bo jak wznowiliśmy naszą wędrówkę, noga wpadła mi po udo w błoto. Pamiętałam o nie chwytaniu się gałęzi, więc grzęzła mi coraz głębiej a ja krzyczałam wyobrażając sobie że jestem na ruchomych piaskach (za dużo filmów...). Jak już się uporaliśmy z wyciągnięciem mojej nogi (wraz z kaloszem!;) ), miałam już dość przygód i chciałam wracać. Niepocieszony Leo zawrócił mrucząc pod nosem, że przecież dopiero idziemy 15 minut, moglibyśmy jeszcze tak z godzinę pochodzić, pójść zobaczyć węże i pająki…Ja szłam skupiona na jego krokach, żeby znów nie ugrzęznąć w błocie.




ASFALT. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile radości może sprawić zwykła jezdnia asfaltowa. CYWILIZACJA. Tej nocy już się nie bałam insektów w domku, przecież dzieli mnie od nich SIATKA i jezdnia ASFALTOWA! Czułam się bezpiecznie, jak w domu.

Ostatni wieczór, leżymy w hamakach z widokiem na rzekę Napo, pijemy guayusę, (naturalny „red bull” z dżungli)







- Widzisz, mówiłem Ci, że ze mną pokonasz swoje lęki. Dziś pływałaś z anakondą i w ogóle się nie bałaś! - oznajmia mi zadowolony z siebie przewodnik.

Nie bałam się, bo Leo mnie okłamał. Byliśmy nad wodospadem, "Indianin" zapewnił mnie, że w zatoce nie ma żadnych niebezpiecznych zwierząt, a woda tak zachęcała do kąpieli, że postanowiłam mu uwierzyć…





- Co byś zrobił, gdyby nagle pojawiła się anakonda i zaczęła mnie dusić? – pytam zestresowana, ale też dumna z siebie. Przecież pływałam z anakondą w dżungli!
- Zrobiłbym Ci zdjęcie – odpowiada "Indianin".

Nie wiem więc, czy biały człowiek jest w 100% bezpieczny w dżungli jeżeli weźmie ze sobą "Indianina"…;)  Ale na pewno nie zapomni przygody do końca życia, a w dżungli się zakocha. Ja się zakochałam.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz