czwartek, 20 sierpnia 2015

Kids…


Ekwador to wspaniały kraj dla mężczyzn, którzy mają syndrom Piotrusia Pana i nie chcą dorosnąć. Tzw. „mamitis” czyli uzależnienie syna od mamusi jest na porządku dziennym, a mieszkanie po 30stce z rodzicami to żaden wstyd (to już dotyczy obu płci). Niektóre dziewczyny płaczą jak wychodzą za mąż i muszą wyprowadzić się od nadopiekuńczych rodziców. Wiele z nich nie umie gotować ani prać, bo w klasie średniej i zamożnej prawie wszyscy mają sprzątaczki i kucharki. A mężczyźni? Zazwyczaj osiedlają się obok rodziców, tak na wszelki wypadek chyba... A jak mamusia usłyszy że synowa podniosła głos na jej synka, to koniec, foch na parę miesięcy gwarantowany. Oczywiście te przypadki są skrajne, ale dużo częstsze niż w Polsce. Dlatego wciąż szokują. 



 
Wieczne dzieciństwo niestety uwidacznia się w świecie pracy. Skończyłam mój wielki projekt, kurs który stworzyłam od podszewki, wypromowałam, zapisałam (cudem) 34 studentów i koordynowałam od początku do końca. W tydzień schudłam 3 kilo (niestety już odzyskane po weekendzie na plaży wśród nieziemskich potraw z owocami morza). Dieta cud, ale chyba wolałabym obejść się bez niej. Wieczny stres czy wszyscy wykonają swoją pracę nie należy do przyjemnych. Moja rola tak naprawdę sprowadzała się do codziennego przypominania Ekwadorczykom gdzie mają być o której godzinie, mimo że cały plan był już dawno zaakceptowany i przekazany odpowiednim osobom. 


wycieczka ze studentami nad wodospad Peguche



Tak więc od samego rana: kierowcy autobusu powiedzieć 3 razy o której ma nas zabrać z powrotem, wykładowcom o której zaczynają zajęcia i w której sali, sprzątaczkom żeby przygotowały kawę i ciastka przed kursem (a nie w czasie zajęć jak to próbowały zrobić pierwszego dnia!), transferowi że ma odebrać ludzi z lotniska (pierwsza studentka musiała przyjechać sama bo kierowca zapomniał..), rodzinom które przyjmowały studentów żeby byli w domu jak przyjadą (dwie rodziny pojawiły się grupo po czasie mimo przypomnienia, a zagraniczni studenci czekali pod drzwiami), szefowi żeby uczestniczył w obiedzie z wykładowcami z Anglii (i mimo podwójnego potwierdzenia nigdy się nie pojawił)  itp itd. 

obiad z uczestnikami

Więc chodziłam codziennie za wszystkimi jak za małymi dziećmi, i jak to z dziećmi bywa nie możesz im nic rozkazać bo się zbuntują, wiec musiałam nauczyć się prosić uprzejmie żeby wykonali swoją pracę... najlepiej słodkim głosem z uśmiechem na ustach (przeklinając wszystkich w myśli) i używając co drugie słowo „por favor” i „gracias”. Co prawda wszyscy mnie słuchali, ale nie zmienia to faktu ze czułam się jak mama, która marudzi dzieciom żeby nie zapomniały o pracy domowej. Tylko ze w tym przypadku oni dostają za tę pracę wynagrodzenie... szczerze, MASAKRA ;)


rozdanie dyplomów

Kurs wyszedł ekstra, studenci byli zadowoleni i docenili moje walki z wiatrakami. Podobno się sprawdziłam, dużo się tez nauczyłam i już niby wiem jak operować Latynosami. Ale czy ta wiedza się sprawdzi za pół roku? Zobaczymy... póki co na szczęście mogę trochę od nich wszystkich odpocząć uhuu