sobota, 16 lipca 2016

Istny Meksyk, czyli Ekwadorscy studenci w Meksyku

Zócalo

Niektórzy mówią, że powinnam napisać o tym wyjeździe książkę... właściwie to materiał byłby niezły, ale narazie skoncentruję się na wpisie.


Chwila relaksu z Olcią i szefową na niebieskiej pizzy

Zorganizowaliśmy studentom kurs w Meksyku, właściwie to studenci sami się zorganizowali a moje biuro włączyło się w międzyczasie bo poprzednie podróże kończyły się mega pijaństwem i bardziej wycieczką turystyczną niż kursem. Nasz praktykant, który zajmował się promocją programu, okazał się bardzo dobrym "handlowcem" i w rezultacie pojechałysmy z 110 studentami do Miasta Meksyk a później do Acapulco, notabene jednego z najniebezpieczniejszych miast na świecie. Ja, szefowa i 3 nauczycieli. Ale w końcu to studenci, dorośli ludzie, w życiu nie spodziewalibyśmy się, że w przypadku Ekwadoru student = polski 15latek, który wyrwał się na wakacje od rodziców.

Kampus Universidad Autónoma
Nacional de Mexico

Kurs trwał 5 dni, od poniedziałku do piątku, od 9:00 do 18:00. Przed wyjazdem powiedzieliśmy studentom, że jeżeli nie pojawią się któregoś dnia na Uniwersytecie, wrócą pierwszym samolotem do domu. Chieliśmy uniknąć nocnych imprez, niestety rezultat nie był najlepszy. Już pierwszej nocy tequila zrobiła swoje, doszło do bójki (o dziewczynę) i w konsekwencji nad ranem w hotelu pojawiło się pogotowie, bo trzeba było zszyć jednemu studentowi brew. Zabroniliśmy spożywania alkoholu w hotelu, skonfiskowaliśmy kilkanaście piw i butelek (jak małym dzieciom) i jeden wieczór miałyśmy spokój. Kolejne noce studenci spędzili na zewnątrz, na imprezach do 5 rano i o 9 w różnym stanie (skacowani lub wciąż pijani) na kursie. A co robiłyśmy my z szefową w tym czasie? Wykłócałyśmy się o respektowanie programu z biurem podróży, bo zmienili nam hotel w ostatnim momencie na gorszą kategorię, bo skłócali nas ze studentami oferując im tequilę na każdym kroku, bo zmieniali program turystycznych wycieczek itp itd. W konsekwencji, spałyśmy ok 3 h na dobę.



Prawdziwy hardkor zacząl się w sobotę, w dniu wyjazdu do Acapulco. Okazało się, że 2 nauczycielki, Kubanki, zniknęły. Były na tej wycieczce w kategorii studenta, zapłaciły bo chciały, podobno, pogłębić swoją wiedzę w danym temacie. Kiedy nie pojawiły się w autobusie, żartowaliśmy że wyruszyły w stronę Amerykańskiej granicy. Niestety żart okazał się prawdą, a w poniedziałek dyrektor ich kierunku dostał mailową rezygnację z pracy - Kubanki były już w Stanach.


Mariachi

Na Piramidy w Teotihuacan mieliśmy godzinę, oczywiście to bardzo mało biorąc pod uwagę wielkość antycznego azteckiego miasta. Spóźniłyśmy się z szefową, z wyrzutami sumienia zbliżając się do autobusu, kiedy okazało się, że 2 naszych studentów zatrzymała policja za wkroczenie na teren zabroniony. Na szczęście po pólgodzinnych poszukiwaniach powiedziano nam, że tylko ich wyprowadzono poza teren piramid, strach przed aresztowaniem "naszych" skończył się tylko na strachu.

piramidy Teotihuacan

Do Acapulco dojechaliśmy ok 1 w nocy, zmęczeni zjedliśmy kilka tacos i poszliśmy spać. Nawet studenci stwierdzili, że lepiej oszczędzić sobie sił na kolejne dni plażowania. Na nasze nieszczęście zakwaterowanie było w kategorii All Inclusive a więc kiedy zeszliśmy na śniadanie, niektórzy studenci byli już pijani. Popołudniowy rejs jachtem z nielimitowanym alkoholem wykończył już resztę studentów, a my się obawiałyśmy czy nie wypadną za burtę. Jednak najgorsze zaczęło się ostatniego dnia.



impreza na jachcie

Nasza grupa była podzielona na trzy autobusy. Pierwszy wyjeżdżał o 20 z Acapulco żeby zdążyć na samolot o 6 rano. Kolejne dwa o 5 rano. Nie spodziewaliśmy się, że dorośli studenci okażą się tak nieodpowiedzialni. O godz 18 nasza kadra nauczycielska stwierdziła, że trzeba godnie pożegnać Meksyk, wzięliśmy kilka drinków i skierowaliśmy się na plażowe leżaki hotelu. Już byliśmy tak blisko (o krok od plaży przy pięknym czerwonym niebie z zachodzącym słońcem), gdy zaczął się cały hardkor. 



- Profe, profe no encuentro mi pasaporte (zaczął do nasz krzyczeć jeden ze studentów któy wyjeżdżał o 20, że zgubił paszport..). Niestety, zaraz za nim znalazło się dwóch kolejnych i jeden z problemami zdrowotnymi po nurkowaniu. Ten który leciał o 6 rano, miał kopię paszportu, ale nie miał już czasu pojechać do ambasady, więc wysłaliśmy go z pierwszą grupą żeby na lotnisku zmienił godzinę odlotu i pojechał do konsulatu. Pozostali dwaj lecieli o 14 ale nawet nie mieli kopii ani dowodu ekwadorskiego, tych również wysłałyśmy z pierwszą grupą mając nadzieję, że w ambasadzie dostaną jakimś cudem pozwolenie na wyjazd. (szczerze wątpiąc tak naprawdę, że zdążą na samolot).


Odprawiliśmy pierwszą grupę i zaczęliśmy organizować tą która wyjeżdżała o 5 rano. Szefowa poszła z trzęsącym się po nurkowaniu studentem do szpitala, a my zaczęliśmy szukać pozostałych na plaży. Większość z nich była już "martwa", tak pijani że nie mogli się nawet ruszyć. Jakimś cudem zmoblilizowaliśmy wszystkich, mówiąc że jeżeli do 24:00 nie będziemy mieli walizek na dole, walizki zostaną w hotelu. Każdy pakował co miał pod ręką, Ci trzeźwiejsi pomagali tym "niekontaktującym" (po podróży na grupowym whatsappie wszyscy wstawiali zdjęcia ubrań pytając kolegów czyje to), a w międzyczasie ja dzwoniłam do rodziców studentów którzy zgubili paszporty i tego w szpitalu (o 1 w nocy), że najprawdopodobniej ich dzieci nie wrócą kolejnego dnia do domu.

Studenci znieśli walizki i poszli dalej imprezować a w międzyczasie okazało się, że walizki nie mieszczą sie w autobusach (Ekwadorczycy jak wyjeżdżają za granicę, kupują drugą walizkę ubrań), więc kierowcy musieli zagrodzić wejście do autobusowej toalety torbami które się nie zmieściły w luku. To był najgorszy koszmar, wyglądało na to że nie tylko będziemy jechali 5 godzin z pijanymi studentami, ale też bez możliwości aby skorzystali z totalety jak się źle poczują. 

O 4.30 sprawdziliśmy listę, o dziwo byli wszyscy, rozdaliśmy wszystkim reklamówki na wymioty i o 5 wyruszyliśmy w drogę. I wtedy się zaczął ten niesamowity zbieg ekwadorskich wydarzeń (jeszcze rok temu nazwałabym to mega szczęściem, ale już wiem, że tutaj zawsze tak jest): mimo miliona problemów, zawsze wszystko się dobrze kończy.

- Studenci całą drogę przespali. Nikt nie zwymiotował, nikt nie krzyczał do toalety. 
- Studenci bez paszportów dostali pozwolenie na lot z kopią lub z zaświadczeniem z ambasady.
- Student z problemami po nurkowaniu, dostał zaświadczenie ze szpitala i mógł zmienić lot za darmo i wylecieć tego samego dnia wieczorem.
- Żaden rodzic nie gonił nas na lotnisku w Quito z pytaniami dlaczego program nie był taki jak go zaplanowaliśmy czy dlaczego jego/jej syn zionie alkoholem i ma śliwę pod okiem.

Wróciłam do domu po jednej godzinie snu w ciągu ostanich 48h myśląc "nie wierzę, że wszyscy wrócili w jednym kwałku". I jak już układałam się do snu, szczęśliwa że wszystko dobrze się skończyło, zadzwonił do mnie nauczyciel z ostaniego lotu:

- Wioleta, mam złą wiadomość, 3 studentów zostało w Bogocie. Mieliśmy 2 h na przesiadkę, poszli na kolację i nie pojawili się przy bramce.

Więc znów o 1 w nocy zaczęłam dzwonić po rodzicach, że ich dzieci nie wrócą zaplanowanym samolotem do domu...

I wtedy obiecałam sobie, że nigdy więcej...Każdy inny by się cieszył z służbowego wyjazdu do Meksyku, gdyby tylko to nie było w roli niańki z dwudziestoparoletnimi Ekwadorskimi dzieciakami...

Chapultepec


tak wygląda podziwianie widoków
 w podróży ze studentami





1 komentarz: