Mam wrażenie, że w tym roku
Bożego Narodzenia nie było...mimo że gotowałam dwa dni 12 różnych potraw, żeby
pokazać Ekwadorczykom jak to się świętuje w Polsce, ale bez śniegu, mrozu,
choinki...czas szybko minął i nagle nadeszla Wielkanoc. Czuję się trochę jak na
karuzeli ;) a może cały wczorajszy dzień za stołem tak na mnie dziś działa? ;)
Wielkanoc była w stylu
iście Polskim. Trochę tęskniłyśmy z Olą za mamami, ciociami i babciami, które zawsze przygotowywały większość potraw, a tu nagle cała
odpowiedzialność spadła na nas, ale ostatecznie stół się uginał pod potrawami
które przygotowałyśmy, więc chyba zdałysmy egzamin i rodzina byłaby z nas
dumna. No i najważniejsze, Ekwadorczykom bardzo smakowało, mimo że pewnie nie
zjedzą więcej jajek przez co najmniej kolejny miesiąc, bo do takiej dawki cholesterolu
nie są za bardzo przyzwyczajeni.
Nikt nam za bardzo nie
wierzył jak mówiłyśmy że z okazji świąt spędzimy cały dzień za stołem, a w
niedzielę wieczorem będzie mini imprezka, mimo że to niedziela i w Ekwadorze
nawet alkoholu w ten dzień nie sprzedają. Zdziwili się też, że cerkiew
ekwadorska jest tak piękna jak nasze białostockie, a msza nocna trwa jak w Polsce: 4 godziny.
Że wódkę już się otwiera
przy śniadaniu, a pierwszą „potrawą” jest jajko, i to zimne i kolorowe w dodatku,
też nie było do końca normalne. Ani że najpierw musimy się jajkami „pobić”, żeby wyłonić zwycięzcę, który zje wszystkie jajka (najciekawszy aspekt obchodzenia świąt w zupełnie innej kulturze: można być czasem bardzo kreatywnym, i tak we
wszystko Ci uwierzą ;) ). Ale kto by
pomyślał że odżyją też stare tradycje. Rodzice mi opowiadali kiedyś jak dzieci
bawiły się w Wielkanoc jajkami. Wcieliłyśmy więc zabawę w życie, z opowieści
naszych i rodziców Ekwadorskich o zabawach kokosami stworzyliśmy grę polsko-ekwadorską. Zasada była prosta: jednym jajkiem uderzyć w drugie żeby „wybić”
je poza dywan. Wykonanie już było dużo trudniejsze, ale dostarczyło wszystkim
niesamowitej rozrywki. No i nagrodą był kieliszek wódki, więc motywacji nie zabrakło.
Zobaczcie sami.
W Ekwadorze, podobnie jak
w Hiszpanii, tradycja wielkanocna sprowadza się do Wielkiego Tygodnia.
Najważniejszym dniem świąt jest Wielki Piątek kiedy na Starym Rynku jest Wielka
Procesja z figurą ukrzyżowanego Chrystusa i samobiczującymi się pokutnikami. Również w
piątek organizuje się rodzinne spotkania, żeby zjeść Faneskę. O Fanesce
słyszałam już od kilku tygodni, tradycyjna zupa, którą przygotowuje się tylko w Wielkim Tygodniu. Nie mogłam się doczekać, żeby ją spróbować. Ostatecznie zjadłam nawet trzy, ale mimo że były przepyszne, chyba do
następnego roku za nimi tęsknić nie będę. To pewnie tak jak Ekwadorczycy za majonezem
i faszerowanymi jajkami po wczorajszym śniadaniu.
Fanesca to zupa
ugotowana z 12 różnych ziaren: fasola, bób, groch, soczewica i inne ziarna, niektóre właściwie nieznane w Polsce. Gotowana jest na rybie, dorszu dokladniej, a
konsystencję ma naszej fasolówki. Według tradycji ludowej, ryba symbolizuje
Chrystusa a 12 ziaren: Apostołów, a zupę się je dla upamiętnienia Ostatniej wieczerzy. Fanesca podobno była znana wśród tubylców
jeszcze w czasach przedkolonialnych, zapewne była przygotowywana podczas
wiosennych zbiorów, żeby pożywić strudzonych rolników. Wraz z nadejściem chrześcijaństwa symbolika
zupy nabrała nowego znaczenia. Dlaczego jest typowym daniem Wielkiego Tygodnia?
Podobno miała być pokutą za grzechy. Po pierwsze, przygotowanie zupy z 12
ziaren, które trzeba obrać i oddzielnie wszystkie ugotować zajmuje co najmniej
2 dni. Po drugie, jest to tak ciężkostrawne, że też może stanowić niezłą pokutę dla naszego żołądka (nie, nie wymyśliłam tego, na jednej ze stron o Fanesce tak
ktoś wyjaśniał dlaczego Ekwadorczycy jedzą ją tylko w Wielkim Tygodniu). Do
Faneski dodaje się też małe pierożki, ugotowane jajko i smażonego banana (jakby
samych ziaren było mało). No i oczywiście jeszcze pure z ziemniaków jako
dodatek i ryż z mlekiem lub figi z miodem na deser. Cała gama smaków, która
skłoni do siesty niejendego i sprawi że przez cały dzień już nic innego nie zjemy.
las Frailejones |
kościól w jaskini |
Jak to mówią: święta, święta i po świętach... niestety. Dziś drugi dzień świąt, a ja muszę pracować. Szkoda, że nie mam tu takich przywilei jak w Białymstoku. Ale w ramach buntu,
napisałam tego posta w pracy. Jakaś część świąteczna tego dnia w końcu mi się należy ;)