W drodze na Cayambe |
Władze Ekwadorskie od ponad roku zachęcają turystów do
zwiedzania. Tych zagranicznych, ale również lokalnych, którzy niekoniecznie
znają i doceniają piękno swojego kraju. Jednym z najważniejszych punktów nowej
kampanii jest Ruta de los Volcanes (Szlak wulkanów).
- Ile jeszcze zostało
mi wulkanów do zobaczenia? – pytam Pavli, która nawiasem mówiąc twierdzi, że
powinnam na blogu założyć osobny wątek pod tytułem „Podróże (a najlepiej to
szalone podróże) z Pavlą”. Szczerze mówiąc, zaczynam to rozważać, bo rzeczywiście
dzięki „szalonej” Czeszce i jej „zabawce” z napędem na 4 koła, zobaczyłam już
bardzo wiele.
Wracając do tematu. Pavli zaczęła wymieniać te najbardziej
popularne.
- Widziałaś już Cotopaxi, Chimborazo, Tungurahuę, Antisanę,
Cayambe…Pichinche widzisz codziennie. Altar! Tak, musimy pojechać zobaczyć
Altar. Też jeszcze tam nie byłam..
Co znaczy „zobaczyć” wulkan. Do każdego z nich można
podjechać do określonej wysokości, zazwyczaj ponad 4000 m n.p.m. Wysiadamy z
samochodu w bluzce z krótkim rękawkiem i od razu szybko zakładamy swetry,
kurtki, szaliki i czapki, bo „achachay” (w języku tubylczym kichwa „zimno”). Idziemy krokiem żółwia,
w zależności od wulkanu: albo do kolejnego schroniska; albo na sąsiednią górę,
żeby mieć lepszy widok; albo do lodowca, żeby dotknąć śnieg (do lodowca jeszcze
nie doszłam, bo za śniegiem nie tęsknię).
Schronisko przy wulkanie Chimborazo |
Aby wspiąć się na sam szczyt tzw. „nevado”, czyli wulkanu z
lodowcem, musimy mieć specjalistyczny sprzęt, przewodnika i nieziemską kondycję
(większość tych wulkanów ma ok. 6000 m!). Tacy ochotnicy wychodzą ze
schroniska zazwyczaj około północy, aby dotrzeć na szczyt o 6 rano na wschód
słońca. Jeżeli mają szczęście i bezchmurne niebo, widzą wszystkie szczyty
innych wulkanów ekwadorskich ponad chmurami.
Ja póki co takiej wyprawy nie planuję. Póki co, na tych
ponad 4000 m., idąc krokiem żółwia, wciąż brakuje mi tlenu. Ale idę, staram się
dojść jak najwyżej, przystaję, idę dalej, przystaję…ciężko, ale już wiem, że
nagroda jest niewyobrażalna. Za każdym razem zastanawiam się czemu nie kupiłam w
końcu liści koki, przecież w taki sposób peruwiańscy tubylcy radzą sobie z
problemem z wysokością… Na szczęście w końcowym etapie wędrówki od razu
zapominam o trudzie wspinaczki, bo przecież zobaczyć z bliska tak potężną siłę
natury, poczuć ten spokój wokół, podziwiać widoki z ponad 4800 m … to niesamowite
przeżycie. Gorzej jak już „przyszła” chmura i nie widać nic, czasem nawet ręki,
którą wyciągniemy przed siebie. (Rada: aby mieć szczęście i bezchmurne niebo
trzeba jechać na wulkan z samego rana).
Kiedy zwiedzam wulkan w słońcu, zawsze wracam do domu z
ponad 100 zdjęciami tego samego wulkanu. Bo przecież z każdej strony wygląda
inaczej: te kolory, odblask słońca, przepięknie!! Podjeżdżamy kilometr i znów
jest inny, taki cudowny!! Już nawet nie
muszę mówić (czy też krzyczeć) Pavli, żeby się zatrzymała, bo chcę zrobić zdjęcie.
Sama widzi że się kręcę z aparatem na wszystkie strony i chcę wysiąść. Ona też,
mimo tylu lat w Ekwadorze, nie może się skupić na prowadzeniu samochodu. Więc
podjeżdżamy kolejny kilometr i znów się zatrzymujemy. Jak dobrze, że mamy
cyfrówki i możemy zrobić aż tyle zdjęć. Tylko kto będzie chciał je później
oglądać?? Wyglądają wszystkie tak samo... a przecież tak zupełnie inaczej prezentował
się wulkan w odstępie tego kilometra odległości…no nic, musicie sami przyjechać
zobaczyć. Ja chętnie potowarzyszę! A okazało się, że jednak jeszcze sporo mam
tych wulkanów do zobaczenia! (dodatek specjalny do mojej ulubionej gazety
wyznaczył mi trasę na kilka kolejnych wyjazdów z szaloną Czeszką;) )
Nie wiem, który wulkan jest moim ulubionym. Nie mogę się
zdecydować, każdy jest inny, każdy ma coś w sobie, każdy jest piękny… Olcia
twierdzi, że najbardziej podoba jej się Cotopaxi, bo jest taki jak ze szkolnego
podręcznika z geografii: ma prawie idealny kształt wulkanicznego stożka, o
którym uczyłyśmy się jeszcze w podstawówce, nie podejrzewając nawet, że kiedyś
będziemy obie mieszkały w kraju wulkanów.
Zacznijmy więc od COTOPAXI (5897 m n.p.m.) czynny wulkan, jeden z najwyższych na świecie i drugi co do wysokości szczyt Ekwadoru.
Cotopaxi |
Schronisko przy Cotopaxi |
CHIMBORAZO, najwyższy szczyt pochodzenia wulkanicznego w
Ekwadorze (6268 m n.p.m.) i najbardziej odległy szczyt od środka ziemi na
świecie. Niestety jak byłyśmy z Pavli przy schronisku, widoczność była zerowa
(prawie przegapiłyśmy wjazd do Parku Narodowego!). Na szczęście w drodze
powrotnej się rozpogodziło, czego rezultat widać poniżej:
Chimborazo |
Podobna historia z wulkanem PICHINCHA, aktywny wulkan 4784 m
n.p.m. Ostatnia erupcja miała miejsce w 1999 r. a Quito zostało przykryte
kilkoma cm pyłu. Widzę go codziennie z każdej części miasta, ale po 4 h
wędrówki krokiem żółwia, zrobił nam psikusa i tak go zastaliśmy na szczycie (drugie zdjęcie). No
nic, trzeba będzie wędrówkę powtórzyć, ale te 4 h…chyba poczekam na towarzystwo
z Polski ;)
Widok na Pichinche z parku Carolina |
Pichincha w okolicach szczytu |
TUNGURAHUA, czynny wulkan, (5023 m n.p.m.) położony w
pobliżu bardzo turystycznego miasteczka. Co jakiś czas pojawia się w
wiadomościach, że Tungurahua „zieje ogniem”. Co więcej, w 1999 wybuchł i „pluł
popiołem”, więc miasteczko zostało ewakuowane na ROK! Od tamtej pory wciąż jest
aktywny, ale po kwarantannie większość mieszkańców wróciła do swoich domów, a
Baños wciąż jest najpopularniejszym miejscem wypoczynku i rozrywki turystów
(ach ci beztroscy Ekwadorczycy;) ). Jak mamy szczęście, zobaczymy lawę na
własne oczy (ja szczęścia raczej nie mam), ale widziałam pył wulkaniczny między
chmurami. Zrobiłam nawet zdjęcie, ale oczywiście wygląda to jak zwykła chmura.
Ja wiem że to był pył (ten mały obłoczek nad dużymi chmurami), możecie mi
wierzyć lub nie.
Drugie zdjęcie jest zrobione z Riobamby, miasteczka, z
którego widać 3 wulkany przy bezchmurnym niebie: Chimborazo, Tungurahuę i
Altar. Mój znajomy mieszka w domu z wielkimi oknami i widokiem na nie wszystkie,
niesamowite.
Antisana |
W okolicach Quito mamy ANTISANĘ (5753 m n.p.m.), najtrudniejszy
szczyt wspinaczkowy Ekwadoru i ulubiony wulkan Pavli (hmm ciekawe czy będę
miała kiedyś swój ulubiony) i CAYAMBE (5790 m n.p.m.), trzeci szczyt Ekwadoru i
jedyny pokryty śniegiem na całym równiku. Aby dojechać do schroniska obok
Cayambe trzeba mieć samochód z napędem na 4 koła. Pavla była w siódmym niebie
prowadząc swoją „zabawkę” przez wszystkie kamienne doły z poluzowanymi
skałkami, błotniste drogi i wszelkie inne dziury. A ja czułam się jak w
Traktorze.
Cayambe |
Pavli przy Cayambe ;) |
Już nie mogę się doczekać kolejnej wyprawy! Zapraszam
zziębniętych Polaków w „tropiki” heheh